poniedziałek, 16 czerwca 2014

Lagos


W Lagos znalazłam się dosyć niespodziewanie, jedyne na co miałam czas przed wylotem to szybka lokalizacja miasta na mapie i sprawdzenie prognozy pogody - jak się okazało jest tam obecnie pora deszczowa, więc zapakowałam parasolkę i... poleciałam.

No cóż, spoza zwieńczonego drutem kolczastym muru hotelu nie dane mi było zaznać wiele z lokalnego kolorytu. Jak się okazało Lagos jest jednym z najniebezpieczniejszych miast Afryki, a lista czyhających na turystę zagrożeń jest długa: na drobnej przestępczości, czy kradzieży począwszy, poprzez przemoc na tle rasowym, na malarii i innych chorobach tropikalnych skończywszy. Przeleję na ten internetowy papier więc tylko kilka wrażeń, które utkwiły mi w głowie.


Pierwsze, co mnie uderzyło, to zapach powietrza - wilgotny, lepki, zmurszały. Przed lotniskiem stał najbardziej kolorowy tłum, jaki w życiu widziałam, samo lotnisko jednak sprawiało bardzo ponure wrażenie.

Droga z lotniska była bardzo ekscytująca, eskortowała nas policja uzbrojona w kałasznikowy, a ja obserwowałam przez okno wielobarwny tłum ludzi przelewający się przez pobocza i krawężniki, kobiety niosące ogromne kosze owoców na głowach. Ubrane były w wielobarwne wzorzyste tkaniny bardzo podkreślające ich obfite kobiece kształty. Wszystko transportuje się tu na głowach, przy czym te toboły tworzą ogromne, piramidalne wręcz konstrukcje.

Pobocza tętniły życiem, wszędzie widoczne były szczerzące się w uśmiechu zęby, ludzie handlujący wszędzie i wszystkim co się da. Na prawo i lewo prowizoryczne konstrukcje z blachy, tektury i opon, po ulicach jeżdżą auta garażowej roboty z kilku zespawanych kawałków metalu. Ogólnie wszystko sprawia wrażenie istnej prowizorki, jakby ledwo trzymało się kupy.

Tradycyjnie nie może zabraknąć kilku słów o jedzeniu. Na śniadanie spróbowałam bardzo smakowitej potrawy z fasolki, jajecznicę z różnymi dodatkami, chlebek bananowy i smażony maniok. Nieodłącznym składnikiem większości potraw jest jollof rice - ryż zabarwiony na czerwono pikantną mieszanką przypraw. Jednym ze sztandarowych dań kuchni nigeryjskiej jest pepper fish soup - jak można się domyślić jest to bardzo pieprzna zupa rybna;) Rybka pływa w niej w całości, a pieprzu do niej nie żałują... powiedziałabym, że jest jak Nigeria - wyrazista i podnosi ciśnienie! 


To tylko taki szkic, po bardzo krótkiej wizycie w tym kraju, co najbardziej utkwiło mi w pamięci to ludzie, większość napotkanych twarzy była szczerze uśmiechnięta i muzyka (Lagos słynie z alternatywnej sceny muzycznej). Szkoda, że te aspekty kraju są tak niedostępne, za sprawą wątpliwego bezpieczeństwa podróżowania po Nigerii. Miejmy nadzieję, że z biegiem lat będzie się to zmieniać na lepsze, a ja wyczekuję kolejnej podróży, aby uzupełnić tę notkę kolejnymi zdjęciami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...