To, co wg mnie jest w Sydney najpiękniejsze to bliskość
oceanu. Najlepiej można to poczuć na podmiejskich plażach. Ja wybrałam się na
śniadanie do mekki surferów - plaży Bondi położonej na wschód od centrum Sydney.
Nazwa pochodzi z języka Aborygenów i oznacza "hałas wywołany uderzeniem fali"
- muszę przynać, że bardzo trafna. Wcześniej poczytałam trochę opinii, że
fenomen tego miejsca jest nie do końca uzasadniony, więc nie szykowałam się na
fajerwerki. Tymczasem Bondi zaoferowało mi wszystko to, czego szukałam w Sydney
- pogadałam z lokalsami o dzisiejszych falach, zjadłam jajka sadzone i popiłam
flat white… no i ten zapach oceanu unoszący się w powietrzu. Następnym razem
wskakuję w piankę i ruszam na podbój fal!
Bondi jest chyba najsłynniejszą plażą w Australii, jest swego rodzaju ikoną kultury plażowej. Latem podobno okupują ją takie tłumy, że nie da się szpilki wetknąć, co trudno mi sobie wyobrazić, bo teraz było tylko trochę wytrwałych surferów. Cóż, tego dnia pogoda zdecydowanie ich nie rozpieszczała.
Bondi Icebergs - jeden z najstarszych klubów pływackich świata |
Fish&Chips z widokiem na ocean |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz