|
Śmierdzące duriany - Tajowie je uwielbiają! |
Następnego dnia, obudziłam się jak nowo narodzona - to chyba zbawienne skutki wieczornego masażu. Od razu dziarskim krokiem udałam się do
Chinatown. W Bangkoku można odnieść wrażenie, że całe miasto jest jednym wielkim targowiskiem, wszędzie handluje się ubraniami, szaszłykami, kosmetykami, owocami na patyku - każdy na pewno znajdzie coś dla siebie. Chinatown w Bangkoku jest z tego co mi wiadomo największe na świecie i jest dzielnicą wręcz tętniącą życiem. Ja byłam tam dosyć wcześnie, ale słyszałam, że szczególnie warto zajrzeć tam wieczorem. Znów powałęsałam się pomiędzy straganami, i tym razem w ramach przekąski
zdecydowałam się na świeże owoce, które są w Bangkoku wszechobecne. W
zależności od naszego nastroju możemy wybrać orzeźwiającego arbuza, soczystą
papaję, egzotyczny smoczy owoc lub też przesłodkie mango. Owoc zostanie w 4
sekundy pokrojony na kawałki, estetycznie zapakowany do woreczka i podany z
szerokim uśmiechem na ustach.
|
Wielobarwne tuk-tuki w Chinatown |
|
Szarańcze, karaluchy, pasikoniki - prawie jak sklep z cukierkami |
|
Z powrotem na Khao San Road |
Następnie wróciłam w okolice
Khao
San i powłóczyłam się po okolicy. Zajrzałam do
akademii Muay Thai – tajskiego
kick boxingu, może następnym razem uda mi się zobaczyć walkę, podobno jest to niezłe
widowisko (dla ludzi o silnych nerwach)!
|
Tu można potrenować tajski box |
Nieco zmęczona tkwieniem w
korkach, postanowiłam powrócić do hotelu drogą wodną. Po rzece Chao Phraya
kursuje Express boat, która pełni funkcję tramwaju rzecznego. Pozwala łatwo
przemieszczać się po Bangkoku, a przy okazji można spojrzeć na miasto z innej
perspektywy. Wyrastające nad brzegami stożkowate świątynie, drewniane domy na
palach, smukłe wielobarwne łodzie, dryfujące na wodzie rzeczne rośliny i
śmieci.. takie obrazy przewijają się przed oczami. Mimo, że łódki zazwyczaj są
bardzo zatłoczone, to ożywcza bryza niweluje niedogodności podróży. Zauważyłam
też, że buddyjscy mnisi wyjątkowo upodobali sobie ten środek transportu, a kto
nie miałby ochoty podróżować w takim doborowym towarzystwie!
Oto pierwsze wrażenia napisane
naprędce, póki trwa czar, który rzucił na mnie Bangkok. Urzekł mnie on swym
lokalnym kolorytem, pstrokatymi barwami tuk-tuków, kwiatów i billboardów, słodkim
zapachem soczystych owoców i sosu sojowego. Słodycz tych barwnych obrazów
przełamana jest jednak kwaśnym akcentem – ludzie żyją skromnie, ubóstwo jest
wszechobecne a bezpańskie błąkające się psy czasem mnie nieco przerażały.
|
Piękne kompozycje kwiatowe |
Nie wiem czy to specyfika
azjatyckiej duszy, ale uśmiech wydaje się nie schodzić z twarzy Tajów a
szczerze powiedziawszy, wywodząc się z innej płaszczyzny kulturowej, niektóre
gesty i ton wydają mi się wręcz przesłodzone i wybitnie nastawione na zysk. Jasne,
że czasem jest w tym wiele prawdy, i w porządku – i tak turyści z Europy, US
lub Australii raczej tam bardzo nie zbiednieją, a miejscowym przynajmniej
interes się kręci. Muszę też jednak przyznać, że wiele razy spotkałam się z
bezinteresowną pomocą czy też po prostu ze szczerym zainteresowaniem ze strony
Tajów, co w takich miejscach na głównych turystycznych szlakach tym bardziej
się ceni i miło wspomina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz