środa, 30 lipca 2014

Niedzielne popołudnie nad Sekwaną



Pisałam ostatnio o Paryżu etnicznym, tym razem zapraszam na przechadzkę. Niedzielne popołudnie nad Sekwaną. Od razu zaznaczam, że Francuzi traktują przysługujący im niedzielny wypoczynek śmiertelnie poważnie, więc nici z window-shoppingu, wszystko jest pozamykane na cztery spusty. 



Pamiętacie Amelię?
Rozpoczynam od wspinaczki na Montmartre. Spod bazyliki Sacre Coeur rozciąga się piękny widok (alternatywa dla wieży Eiffla –  jaki jest sens stania w kolejce po to, by zobaczyć panoramę Paryża bez wieży w tle;)) Posnułam się trochę uliczkami Montmartru, choć pseudoartystyczna aranżacja zamieniająca całą dzielnicę w coś na kształt makiety filmowej, nachalni sprzedawcy pamiątek i lęk przed zadeptaniem przez dzikie tumy obwieszone teleskopowymi obiektywami szybko mnie stamtąd wypłoszyły. Wrócę po sezonie. 




Oblężenie wzgórza

Oblężenie Montmartru c.d.

Spacer bulwarem de Clichy wśród jarzących się neonów SEX-shopów, przecież Paryż to miasto miłości! Tam też podjęłam próbę wypożyczenia roweru miejskiego. System rowerów w Paryżu nazywa się Velib, i w teorii brzmi super – za 2€ dziennie można przejechać miasto wzdłuż i wszerz. Kolejne opłaty są naliczane po 30 minutach, więc wystarczy, że przed upływem tego czasu znajdziemy stojak, oddamy rower i weźmiemy następny. Niestety maszynka do pobierania opłat nie zaakceptowała mojej karty, może następnym razem się uda.

Na zakupy!


Tour de France łączy pokolenia


Następnie, nie rowerem, a metrem, przemieściłam się pod Pałac Inwalidów, gdzie odbywał się wielki niedzielny piknik. Spacerując wzdłuż brzegów Sekwany moją uwagę przyciągnął ogromny tłum okupujący cały prawy brzeg rzeki. Okazało się, że trafiłam przypadkiem na finał Tour de France! Brakuje mi słów, aby opisać entuzjazm jaki tam panował i którym się szybko zaraziłam. Tak więc i ja stałam przez jakiś czas na czubkach palców, wyczekując z niecierpliwością kolejnych niezłomnych kolarzy, którym udało się ukończyć wyczerpującą rywalizację i oklaskując ich gromkimi brawami.


Niecierpliwe oczekiwanie i towarzyszący mu entuzjazm
Jadą, jadą!


Wpadłam na chwilę na dziedziniec Luwru, po czym wróciłam nad Sekwanę, a tam – plażowanie na całego. Było wszystko co potrzeba do udanego plażingu – piasek, parasole, grabki i wiaderka, egzotyczne koktajle, leżaki i prysznice. Jedyne czego brakowało to morze i słońce, ale nie ma to jak potęga autosugestii. Przez chwilę nawet zapomniałam, że nie wzięłam ze sobą bikini.

Relaks nad Sekwaną
Prawie jak na Karaibach!


2 wieże - ta pierwsza zbudowana jest z... krzeseł
























Następnie skierowałam się w stronę wysp – mój cel był jasny i ściśle zdefiniowany – Île Saint-Louis, Maison Berthillon. Tam w Paryżu chodzi się na lody, a letnie niedzielne popołudnie to wręcz wymarzone ku temu okoliczności. Potem przemieściłam się na lewy brzeg i piknikowałam z bagietką, serem, winem i katedrą Notre Dame. Pozostałam sama ze swoim zachwytem i rozmyślałam sobie o tym i o owym. Obserwując życie miasta toczące się wokół mnie, tak siedziałam i dumałam o kryjącej się za murami Luwru onieśmielającej ilości dzieł sztuki, o scenach i obrazach z francuskiej kinematografii i o francuskiej miłości.. do sera. Czy wiecie, że Francja może się poszczycić już nie 246 (jak za czasów de Gaulle'a), a ok. 400 jego gatunkami? Próbowałam też pojąć nie do końca zrozumiały dla mnie fenomen makaroników. Obserwowałam przechodniów z psami, coś jest w teorii, że przypominają one swoich właścicieli, ciekawe, w którym kierunku zachodzi ta zależność? Siedziałam i dumałam o tym, jak Paryż wymyka się wszelkim definicjom, jak bardzo jest nieokiełznany, dziki, wyzbyty pruderii i może właśnie dlatego tak fascynujący. Z plakatów, witryn atakują nas obrazy kipiące od erotyzmu, które w większości krajów uznane byłyby za niestosowne. Miłość rzeczywiście wisi w powietrzu, zakochane pary spacerują nad Sekwaną szepcząc sobie do uszka wyznania miłosne, obiecują sobie dozgonną miłość a świadectwem tych obietnic pozostają kłódki na Pont des Arts i kluczyki do nich utopione w mętnych wodach rzeki.


Oto gwarancja dozgonnej miłości, Pont des Arts


Cel mojej niedzielnej pielgrzymki




Piknikowanie na lewym brzegu
  


Laduree- makaroniki z najwyższej półki, ale te akurat
aż tak mnie nie zachwyciły
Podczas długiej podróży metrem miałam okazję podszlifować swój francuski. Współpasażer wskazał na mój zegarek, mówiąc, że się spieszy o 2h, na co odpowiedziałam, że jutro wracam tam, skąd przyjechałam, więc nie opłaca mi się go już przestawiać. Po chwili do rozmowy przyłączyły się kolejne osoby – bardzo pozytywny Kameruńczyk i pewna starsza pani. Podróż rozklekotanym stęchłym metrem upłynęła w mgnieniu oka, niczym TGV. Dementuję pogłoski jakoby Francuzi byli nieprzystępni i aroganccy. 



Bardzo chętnie!

Pamiątki z Paryża

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...