Zurych to wymarzone miasto na 24h layover, po ostatnich
lotach do azjatyckich megamiast był jak balsam na moją duszę. Miasto nie jest
duże, nawet dysponując tak ograniczonym czasem można je przemierzyć pieszo
wzdłuż i wszerz bez specjalnej bieganiny. Piękna słoneczna pogoda, niespieszna
przechadzka, kufel zimnego szwajcarskiego piwa - krótko mówiąc wszystko
działało tak, jak w szwajcarskim zegarku.
Miasto nie jest przyjazne jedynie dla portfela, ale nie
zapominajmy, że jesteśmy w stolicy europejskiej finansjery. Tak więc uzbrojeni
w pokaźny plik franków szwajcarskich (które swoją drogą wyglądają zupełnie jak
kolorowe banknoty z gry Monopoly) i kart kredytowych, możemy rozpocząć wyruszyć
na spacer.
Centralnym punktem miasta jest Banhoffstrasse – 1,5km aleja,
której przeciwległe końce łączą dworzec i Jezioro Zuryskie. Tu właśnie skupiają
się ekskluzywne sklepy z zegarkami i biżuterią, banki i eleganckie kawiarnie. Podobno
głęboko pod chodnikami znajdują się tu bankowe skarbce goblinów, w których
przechowywane są niezliczone bogactwa i kosztowności.
Szczerze mówiąc to do większości sklepów strach nawet
wchodzić, więc skończyło się na window
shoppingu. Nawet zabójcze ceny nie powstrzymały mnie jednak przed wejściem do
Sprungli – cukierni o 178-letniej tradycji, która stała się już jednym z
symboli Zurychu i synonimem najwyższej jakości wyrobów cukierniczych. Stoliki
na zewnątrz zapełnione przez szykownie ubranych mieszkańców, którzy wstąpili na
popołudniową chwilę czekoladowej
przyjemności. Wyczytałam gdzieś, że Szwajcarzy są największymi konsumentami
czekolady na świecie ze średnim spożyciem 12kg rocznie. Szczerze mówiąc na mnie
ta liczba nie robi wielkiego wrażenia, ale w skali całego kraju to chyba
rzeczywiście całkiem sporo;).
|
Sprungli |
|
Małe czekoladowe co nieco u Sprungli |
Gdy już zaopatrzyłam się w Rolexa, buty Lacoste i wypiłam z
Federerem filiżankę gorącej czekolady w Sprungli, postanowiłam odetchnąć trochę
od zgiełku wielkiego świata i fleszy paparazzi. Nic prostszego – wystarczy
pospacerować wzdłuż brzegów Jeziora Zuryskiego. Panuje tam swobodna atmosfera, mieszkańcy
przechadzają się, zażywają jeziornych kąpieli albo po prostu siedzą pod
parasolami i sączą aperitif w promieniach sierpniowego słońca. Wspaniale
relaksujące miejsce!
Zajrzałam też do Frauenbad – założonej w XIX wieku łaźni
kobiecej nad rzeką Limmat. Wśród historycznej drewnianej architektury panie
opalają się topless, można popluskać się w rzece lub popływać w drewnianym basenie,
skorzystać z baru, a wszystko to z widokiem na stare miasto odbijające się w tafli
wody. Panuje tam bardzo specyficzny klimat trochę jak z innej epoki. Po
zmierzchu miejsce to przechodzi transformację i zamienia się w bar otwarty
zarówno dla kobiet jak i mężczyzn (Barfussbar).
|
Ten drewniany pawilon to Frauenbad |
|
Czy ten widok nie jest uroczy? |
Kluczenie urokliwymi uliczkami obwieszonymi charakterystycznymi
sztandarami i spacer brzegami Jeziora Zuryskiego było bardzo przyjemne. Nie
wiem, czy to urok słonecznego letniego dnia, ale można było odnieść wrażenie,
że w tym mieście się nie pracuje, panującą tam atmosferę określiłabym jako
plażowo-grillową. Niektórzy przyszli na piwko i wursty, inni jeszcze w
garniturach na popołudniowy aperitif. Złote promienie słońca mieniące się w
lekko pofalowanej tafli jeziora, Zurich, ich liebe dich!:)
|
Oto zestaw doskonały |
|
Arbuzy zażywają kąpieli w miejskiej fontannie |
|
Jezioro Zuryskie w pełnej krasie |
|
Pumpstation - tu można przysiąść na aperitif lub wursta |
|
Kolejna łaźnia - Bad Utoquai, tym razem koedukacyjna |
|
Popołudniowa partia gry w bule |
|
A na koniec.. ser szwajcarski i inne pamiątki |
Czujemy ogromny niedosyt, bo w Szwajcarii byliśmy tylko przejazdem. Co prawda Alpy wywarły na nas ogromne wrażenie, ale jednak cudownie byłoby pojechać do Szwajcarii jako do miejsca docelowego! Może samochodem w przyszłym roku? :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!