piątek, 8 sierpnia 2014

1 dzień w Zurychu

Zurych to wymarzone miasto na 24h layover, po ostatnich lotach do azjatyckich megamiast był jak balsam na moją duszę. Miasto nie jest duże, nawet dysponując tak ograniczonym czasem można je przemierzyć pieszo wzdłuż i wszerz bez specjalnej bieganiny. Piękna słoneczna pogoda, niespieszna przechadzka, kufel zimnego szwajcarskiego piwa - krótko mówiąc wszystko działało tak, jak w szwajcarskim zegarku.




Miasto nie jest przyjazne jedynie dla portfela, ale nie zapominajmy, że jesteśmy w stolicy europejskiej finansjery. Tak więc uzbrojeni w pokaźny plik franków szwajcarskich (które swoją drogą wyglądają zupełnie jak kolorowe banknoty z gry Monopoly) i kart kredytowych, możemy rozpocząć wyruszyć na spacer.




Centralnym punktem miasta jest Banhoffstrasse – 1,5km aleja, której przeciwległe końce łączą dworzec i Jezioro Zuryskie. Tu właśnie skupiają się ekskluzywne sklepy z zegarkami i biżuterią, banki i eleganckie kawiarnie. Podobno głęboko pod chodnikami znajdują się tu bankowe skarbce goblinów, w których przechowywane są niezliczone bogactwa i kosztowności.






Szczerze mówiąc to do większości sklepów strach nawet wchodzić, więc skończyło się  na window shoppingu. Nawet zabójcze ceny nie powstrzymały mnie jednak przed wejściem do Sprungli – cukierni o 178-letniej tradycji, która stała się już jednym z symboli Zurychu i synonimem najwyższej jakości wyrobów cukierniczych. Stoliki na zewnątrz zapełnione przez szykownie ubranych mieszkańców, którzy wstąpili na popołudniową  chwilę czekoladowej przyjemności. Wyczytałam gdzieś, że Szwajcarzy są największymi konsumentami czekolady na świecie ze średnim spożyciem 12kg rocznie. Szczerze mówiąc na mnie ta liczba nie robi wielkiego wrażenia, ale w skali całego kraju to chyba rzeczywiście całkiem sporo;).


Sprungli
Małe czekoladowe co nieco u Sprungli

Gdy już zaopatrzyłam się w Rolexa, buty Lacoste i wypiłam z Federerem filiżankę gorącej czekolady w Sprungli, postanowiłam odetchnąć trochę od zgiełku wielkiego świata i fleszy paparazzi. Nic prostszego – wystarczy pospacerować wzdłuż brzegów Jeziora Zuryskiego. Panuje tam swobodna atmosfera, mieszkańcy przechadzają się, zażywają jeziornych kąpieli albo po prostu siedzą pod parasolami i sączą aperitif w promieniach sierpniowego słońca. Wspaniale relaksujące miejsce!




Zajrzałam też do Frauenbad – założonej w XIX wieku łaźni kobiecej nad rzeką Limmat. Wśród historycznej drewnianej architektury panie opalają się topless, można popluskać się w rzece lub popływać w drewnianym basenie, skorzystać z baru, a wszystko to z widokiem na stare miasto odbijające się w tafli wody. Panuje tam bardzo specyficzny klimat trochę jak z innej epoki. Po zmierzchu miejsce to przechodzi transformację i zamienia się w bar otwarty zarówno dla kobiet jak i mężczyzn (Barfussbar).


Ten drewniany pawilon to Frauenbad

Czy ten widok nie jest uroczy?

Kluczenie urokliwymi uliczkami obwieszonymi charakterystycznymi sztandarami i spacer brzegami Jeziora Zuryskiego było bardzo przyjemne. Nie wiem, czy to urok słonecznego letniego dnia, ale można było odnieść wrażenie, że w tym mieście się nie pracuje, panującą tam atmosferę określiłabym jako plażowo-grillową. Niektórzy przyszli na piwko i wursty, inni jeszcze w garniturach na popołudniowy aperitif. Złote promienie słońca mieniące się w lekko pofalowanej tafli jeziora, Zurich, ich liebe dich!:)


Oto zestaw doskonały
Arbuzy zażywają kąpieli w miejskiej fontannie
Jezioro Zuryskie w pełnej krasie
Pumpstation - tu można przysiąść na aperitif lub wursta

Kolejna łaźnia - Bad Utoquai, tym razem koedukacyjna

Popołudniowa partia gry w bule 

A na koniec.. ser szwajcarski i inne pamiątki

1 komentarz:

  1. Czujemy ogromny niedosyt, bo w Szwajcarii byliśmy tylko przejazdem. Co prawda Alpy wywarły na nas ogromne wrażenie, ale jednak cudownie byłoby pojechać do Szwajcarii jako do miejsca docelowego! Może samochodem w przyszłym roku? :)
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...