poniedziałek, 29 września 2014

Bezsenność w Adelajdzie


Gdy po trwającym całą wieczność locie przekroczyłam próg hotelowego pokoju, dosłownie po kilku chwilach zaległam w łóżku i zapadłam w kamienny sen. Dla przyzwoitości nastawiłam budzik, jednak otworzyłam oczy kiedy mój pokój wraz z całym światem wokół pogrążony był jeszcze w egipskich ciemnościach. Mętlik jaki zakradł się do mojego umysłu w wyniku zmiany czasu nie pozwolił mi powrócić do krainy snów.


W Adelajdzie zaobserwować można takie ciekawe ptactwo ze sterczącym czubkiem
Adelajda pogrążona w zimowym śnie



























Przeczekałam jeszcze trochę w łóżku, ale po pewnym czasie leżenie już zaczęło mnie poważnie męczyć, więc wyjrzałam za okno. Stadion rugby majaczący na tle zimowej australijskiej szarugi. Jednym słowem pogoda nie zachęcała do wyjścia. Jakimś cudem udało mi się zmusić jeszcze do kilku chwil raczej kiepskiego snu, po czym o umówionej godzinie poszłam na przechadzkę po mieście.




Miasto jak wiele innych miast na antypodach. W świadomości Australijczyków istnieje pod dwoma ksywkami - City of Churches (bo sporo tu kościołów) oraz 20 Minute City (bo w takim właśnie czasie można się tu dostać do wszystkich najważniejszych miejsc). Jak dla mnie pierwszą pozycją na liście must see był Central Market. Targ z całą masą kawiarni i straganów, na którym można dostać chyba wszystko, co nadaje się do spożycia - od różnych owoców i warzyw, smakołyków z różnych bliższych i dalszych rejonów świata po mięso z kangura czy krokodyla. Oczywiście nie brakuje też produktów biologicznych i organicznych, na których Australijczycy, z tego, co zauważyłam - mają lekkiego fioła. Targ wciąga,elektryzuje bogactwem produktów i ich estetyczną, cieszącą oczy ekspozycją. Szczerze mówiąc to spędziłam na nim większą część moich dwóch ostatnich wizyt w Adelajdzie.

Einstein też robi zakupy na Central Market
Różne kawałki krokodyla
Do wyboru, do koloru!
Słoje z paszami dla ludzi w sklepie z żywnością organiczną

Na koniec spacer przez Victoria Square, King William Street i handlową Rundle Street. Potem opuścił mnie zapas energii i znów zapadłam w upragniony sen.


Victoria Square pięknie pozuje do zdjęć w promieniach słońca


Oczywiście w międzyczasie zdążyłam kupić kilka pamiątek. W mojej walizce nie mogło zabraknąć wina - wszak w okolicy znajduje się dolina Barossa, chyba najbardziej winiarski rejon w całej Australii. Poza tym - awokado - to z antypodów jest pyszne, dosyć zwięzłe a jednocześnie obłędnie maślane, moim zdaniem nie ma sobie równych. Do tego kilka ekologiczno - organicznych wynalazków, w ramach eksperymentu - ziarenka chia, quinoa oraz "czekoladki" karobowe. Ciekawe z czym to się je? 

Śniadanie na Central Market. Eggs benedict & pancakes

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...