|
Flaga Indonezji wygląda jakby... znajomo |
Do Dżakarty leciałam nie oczekując zbyt wielu atrakcji.
Tradycyjnie przed wyjazdem przeprowadziłam małą kwerendę internetową i szczerze
mówiąc opinie wystawione tej metropolii przez większość podróżników nie
brzmiały zbyt zachęcająco. Najczęściej pojawiały się słowa – brudna, tłoczna i
zakorkowana. Trudno mi się z tym nie zgodzić i na pewno wypada blado w porównaniu
z innymi miejscami, które ma do zaoferowania Indonezja, jak rajskie plaże Bali
czy świątynie Yogyakarty. Jednak jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co
się ma. A ja pokażę Wam, że Dżakarta da się lubić.
|
Monas, czyli Monumen Nasional |
Moją wędrówkę rozpoczęłam od chyba najbardziej
charakterystycznego punktu tego miasta – ogromnego pomnika zwanego „Monas”.
Otacza go gigantyczny plac, przez który brnąc poczułam się w pewnym momencie
jak kurcząca się, przybierająca różowy kolor krewetka wrzucona na rozżarzoną
patelnię. Minęłam nie mniej monumentalne świątynie zdające się prowadzić ze
sobą ekumeniczną dysputę - meczet i katedrę katolicką. Nieco dalej jakieś
budynki rządowe. Okolica nie była jednak szczególnie przyjazna, więc
postanowiłam przemieścić się na Stare Miasto, na które składa się dosłownie
kilka ulic odchodzących od placu Fatahillah. Są one zamknięte dla ruchu
samochodowego, co pozwoliło mi na chwilę odetchnąć z ulgą i zapomnieć o
nieustannym ścisku, wrzasku klaksonów i smrodzie spalin. Na placu znajduje się
wiele wypożyczalni rowerów w stylu retro – nie mogłam sobie odmówić tej
przyjemności. Do wyboru do koloru, ja zdecydowałam się na czerwony, choć kusił
też ten fioletowy i trawiastozielony. W zestawie otrzymuje się kask (wersja
męska) lub kapelusz (wersja damska) w pasującym do roweru kolorze, urocze! Co
mnie urzekło, to też brak jakichkolwiek formalności, po prostu bierze się rower
i obiecuje się go zwrócić i uiścić symboliczną opłatę o ustalonej porze.
|
Rowery retro - do wyboru, do koloru! |
|
Mury pamiętające czasy kolonialne |
|
Kolejne wspomnienie czasów kolonialnych - Cafe' Batavia |
Na rowerze przejechałam się do portu, po tym jak napotkany
na drodze człowiek ryzykując własnym życiem wyskoczył na środek jezdni, aby
przerwać nigdy niekończący się ciąg aut i pozwolić mi przejechać na drugą
stronę. I tak w czerwonym kapeluszu i z wiatrem we włosach mknęłam slalomując
między kurczakami i wychudzonymi kotami, mijałam rybaków plecących sieci,
prowizoryczne budki z jakimś jedzeniem, klatki z papużkami, przy czym co druga
osoba pozdrawiała mnie z uśmiechem „hello miss!”.
|
Pan z uśmiechem na ustach szykuje dla mnie porcję pysznych sate |
Będąc białym człowiekiem trudno poruszać się po Dżakarcie
bez wzbudzania emocji – od życzliwej ciekawości, po prawdziwą sensację kończącą
się zazwyczaj całą sesją zdjęciową kolejno z każdym członkiem rodziny. Jedna
dziewczyna spodziewająca się dziecka podeszła do mnie:
- Hello miss, czy mogę Cię o coś zapytać? Jestem w ciąży i
miałam sen, że pokazuję mojemu dziecku zdjęcie z białym człowiekiem. Czy mogę
zrobić sobie z Tobą zdjęcie?
Trochę ekstrawagancka prośba, ale jak mogłabym odmówić!
Dzieciaki ze szkoły fotografowały się ze mną zbiorowo i przeprowadzały wywiady –
istne szaleństwo, miałam przez jeden dzień namiastkę życia w blasku reflektorów.
Było miło, ale chyba na dłuższą metę przestałoby mnie to bawić… tym bardziej,
że czułam, że traktowano mnie raczej jak jakiś chodzący na dwóch nogach
talizman, niż jak top madl;P
|
Jedna z wielu sesji zdjęciowych, i top madl Zofia |
|
Główna ulica starego miasta Dżakarty |
To taka mała dygresja, teraz powróćmy do portu. Przy
nadbrzeżu ustawione w rzędzie nadrdzewiałe statki, wokół praca wre. Dokerzy
zajmują się ręcznym przeładunkiem towarów, wnoszą po wąskich sękatych deskach
ogromne, ciężkie pakunki. Wszyscy pozdrawiają mnie znanym już „hello miss” i
zapraszają na pokład. Tym razem stosując się do zasady ograniczonego zaufania
nie skorzystałam z zaproszenia, może następnym razem uda mi się kogoś wyciągnąć
na wspólną wycieczkę, w grupie zawsze raźniej!
|
Rowerowa przejażdżka do portu |
Wszechobecne slumsy, góry śmieci, spaliny i nigdy nie
przemijające korki uliczne, których nawet nie da się opisać słowami wpisane są
w codzienność Dżakarty, życie mieszkańców musi być prawdziwą walką o
przetrwanie! Samo miasto zdaje się funkcjonować na dwóch poziomach.
Poprzecinane jest siecią estakad, autostrad i linii kolejowych, pod którymi
toczy się niemal podziemne życie – morze slumsów, prowizorycznych domów z
tektury i blachy falistej. Wystarczy przejechać jednak tak niewiele aby znaleźć
się w nowoczesnych centrach handlowych i kreowanych na modłę zachodnią
kompleksach rezydencjalnych. Kontrasty, aż oczy bolą…
|
Nowoczesne oblicze Dżakarty |
Mieszkańcy Dżakarty sprawili, że miasto to objawiło mi się w
dużo bardziej pozytywnym świetle niż to, co widziały oczy. Ciekawscy, otwarci,
chętnie nawiązujący rozmowę i całkiem sprawnie posługujący się angielskim. Nawet
krótka rozmowa, sprawi, że poczujemy się jak gość, a nie chodząca portmonetka,
co niestety jest dosyć charakterystyczne w miejscach zalanych przez turystyczną
stonkę;). I last but not least - indonezyjskie smaki, które mnie absolutnie oczarowały i dla których chętnie wrócę do Dżakarty po raz
kolejny i kolejny. Ale o tym w następnym odcinku.
Piękne zdjęcia
OdpowiedzUsuń