środa, 17 września 2014

Jambo Tanzania! Dar es Salaam


Za sprawą krótkiego, acz intensywnego pobytu w Afryce jestem tak pełna wrażeń, że nie wiem właściwie od czego zacząć tę notkę. Nieznane mi, fascynujące zapachy, dźwięki i obrazy wręcz bombardowały wszystkie moje zmysły od pierwszych chwil na tanzańskiej ziemi. 



























Po pierwsze ten zapach powietrza, który pamiętałam już z Lagos – ciepły, oblepiający ciało i zalatujący zmurszałym drewnem. Zaraz potem istna feeria barw, falujący tłum ludzi sunący chodnikami, każdy postępujący naprzód jednostajnym krokiem. Kobiety ubrane w stroje o nieskończonych wariantach kolorystycznych, dumnie wyprostowane, niosące na głowach pakunki wszelkich możliwych kształtów i rozmiarów. Mężczyźni – jedni odziani na modłę zachodnią, inni w długie tuniki i fantazyjne nakrycia głowy. Jedni obuci, inni boso. Od czasu do czasu mój wzrok zatrzymywał się na smukłych masajskich wojownikach, ubranych w tradycyjne czerwone, kraciaste tkaniny podpierających się długimi kijami. Idąc tak przed siebie wydawali się wręcz doklejeni do otaczającej ich miejskiej rzeczywistości, rozpościerająca wokół sawanna byłaby dużo bardziej na miejscu niż jezdnie i betonowe budynki.


Tłum, który w kilka minut całkowicie wypełni prom na Kigamboni

Już z okna busika zauważyć można opanowaną w Afryce do perfekcji sztukę improwizacji i niezwykłą umiejętność tworzenia czegoś z niczego. Jej opanowanie jest warunkiem przetrwania, w miejscu, w którym ubóstwo i niedostatek aż kłuje w oczy. Ludzka przedsiębiorczość zdaje się jednak nie mieć granic, a jak okazuje się, handlować można wszystkim i wszędzie. Świetną okazją ku temu są np. korki uliczne. Warto zauważyć, że w Dar es Salaam na przejechanie choćby 1 km warto zarezerwować trochę czasu (zagęszczenie ruchu jest ekstremalne, stan dróg – zwłaszcza po deszczu pozostawia wiele do życzenia, a światła – o ile istnieją – zmieniają się średnio co pół godziny - albo wcale). Tak więc tkwiąc w korku można zaopatrzyć się w podsuwane pod nasze okna produkty w następującej sekwencji: banany, paczki orzeszków ziemnych, papierosy, zapałki, cukierki i tak w kółko. Wszystko oczywiście dostępne na sztuki.

Dworzec autobusowy i handel uliczny
Niekończące się oczekiwanie

Na chodniku tuż obok jeszcze inny asortyment: kilka smażonych rybek, zapałki, 2 pary butów (co prawda nie od pary) oraz 3 luźne podeszwy, za pół ceny. Buty, jako, że zazwyczaj są niedopasowane, też można kupować na pojedyncze sztuki.


Zaraz po przylocie postanowiłam zbadać teren. Dzień dobiegał ku końcowi, więc chciałam wykorzystać ostatnie promienie słońca. Dar es Salaam to była stolica Tanzanii, obecnie jest nią Dodoma. Dar wciąż jest jednak ośrodkiem biznesu, kultury i największym miastem w kraju. Jest też dosyć wielokulturowym miastem – przede wszystkim miesza się tu tradycyjna kultura afrykańska z napływającą od dawien dawna ludnością indyjską i arabską, oraz od nie tak dawna – chińską, za sprawą dalekowschodnich inwestorów.

Wielokulturowość Dar es Salaam przejawia się między innymi w panującej tu tolerancji religijnej, oczywiście obecne są wierzenia afrykańskie, ale sporo jest i meczetów ( co jakiś czas słychać muezinów), a w samym centrum stoi okazały kościół chrześcijański stanowiący dosyć charakterystyczny punkt na mapie miasta.

Stragany warzywne na targu Kivukoni

Kisutu
Na początek miałam zamiar wybrać się na Kariakoo Market – największy targ w Dar, miejsce, w którym bije serce miasta. Niestety, jak się okazało jest on otwarty tylko za dnia, więc pojechałam na Kitusu Market. W gęstym półmroku spiętrzone były warzywa i owoce, oczywiście wśród nich królował bulwiasty maniok. Siedzące na matach kobiety coś tam obierały, siekały i łuskały. Tuż obok sekcja z żywym inwentarzem – głównie kurczaki stłoczone w ciasnych drewnianych klatkach do granic możliwości. Nie da się ukryć, że skupiały się na nas wszystkie spojrzenia w okolicy, wygląda na to, że mzungu – biali ludzie, nieczęsto zapuszczają się w te rejony. Może nie czuliśmy się w związku z tym w 100% swobodnie, jednak muszę przyznać, że wszechobecne uśmiechy, życzliwe twarze i pozdrowienia – jambo (cześć, jak tam?) rozluźniały zdecydowanie atmosferę. Tylko niektóre starsze kobiety, spoglądały podejrzliwie i na wszelki wypadek nie nawiązywałam kontaktu wzrokowego, żeby nie rzuciły na mnie czarów.

Masaj na targu Kitusu

Po zmierzchu ulice pustoszeją, a w mieście, za sprawą skąpego oświetlenia szybko robi się ciemno. Wróciłam więc do hotelowego pokoju i zasnęłam z zamiarem wczesnej pobudki i niecierpliwie oczekując, tego, co przyniesie nowy dzień... 

Tutaj z komarami nie ma żartów!
Gdy miasto śpi, rybacy wypływają na połów. O tym, co udało im się złapać... w następnej notce!:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...