czwartek, 5 marca 2015

Nairobi. Simba znaczy lew




W przypadku większości metropolii świata, lądując w nocy samolotem możemy już z daleka zobaczyć bijącą od miasta łunę, migoczące światła budowli i lśniące pasy wyznaczające ulice i pasma autostrad. Zataczając kolejne kręgi nad 3-milionowym Nairobi jedyne, co było widać za oknem to nieprzebrana ciemność przełamana dopiero w momencie zetknięcia się samolotu z ziemią. 

Droga do hotelu, pozornie niedługa, trwała wieczność. Swój udział w tym mieli gęsto rozstawieni na skrzyżowaniach policjanci, wydający kierowcom polecenia zupełnie niekompatybilne z tym, co wskazywały światła drogowe, wprowadzając tym samym ogólny chaos komunikacyjny. Po drodze raz po raz mijaliśmy matatu tak bardzo wpisane w miejski krajobraz Nairobi. Ten fantazyjny środek transportu można określić jako muzyczne autobusy w stylu gangsta. Kierowcy wypisują na karoserii różne hasła jak "Good is Great" albo "Too late to apologize!" często ozdabiając ją wizerunkami np. jakiegoś rappera, bin Ladena albo Obamy. Jakby tego było mało, podróż klientów umilają też dudniące z głośników hity i pstrokate światła stroboskopowe, po prostu odlot!

Mój busik był niestety nieco mniej fantazyjny, ale droga i tak dostarczyła mi sporo atrakcji. Do tego stopnia, że gdy w końcu dotarłam do celu podróży uznałam, że czas na relaks i wieczór upłynął mi pod znakiem lokalnego piwka - Tuskera wypitego w doborowym towarzystwie.

Poranny widok z okna przypomniał mi o poprzednim wieczorze

Następnego ranka czekał mnie niezmiernie intensywny program. Jedno z moich wielkich marzeń z czasów dzieciństwa miało się niebawem ziścić - safari w Parku Narodowym Nairobi. Nie wzięłam jednak początkowo pod uwagę realiów afrykańskich, i tego, że na drodze miała stanąć jeszcze lawina problemów natury organizacyjnej. Kierowca vana, który miał zabrać nas na safari przyjechał z 3-godzinnym opóźnieniem, przez cały ten czas zapewniając, że stoi na światłach i będzie za 10 minut. Jak mówi afrykańskie przysłowie "Cierpliwy nawet kamień ugotuje" - tak więc czekaliśmy niewzruszeni. Nie da się ukryć, że według tutejszej percepcji czas nie jest wartością linearną, a raczej czymś subiektywnym i plastycznym, to znaczy dającym kształtować się pod konkretne okoliczności.

Kolejny wniosek, który niestety szybko wyciągnęliśmy to taki, że zapłata "podatku od białej twarzy" na każdym kroku jest właściwie nieunikniona. Co więcej, im bardziej staraliśmy się uciąć koszty przez ograniczenie sieci pośredników, tym bardziej obracało się to przeciwko nam i windowano nam cenę.

Strzeżona brama do Parku Narodowego Nairobi

Nie do opisania jest więc uczucie ulgi, gdy wreszcie znalazłam się wśród traw sawanny, mknąc jeepem po wertepach wzburzając tumany kurzu. Towarzyszył nam uzbrojony po zęby kierowca, który szczerze mówiąc wyglądał potulnie jak baranek w towarzystwie przewodniczki Paulinne. Była tak słusznej postury, że mimo czerwonej sukienki i butów na obcasie, banda kłusowników czy innych zbirów na jej widok uciekłaby w popłochu!

Nasza przewodniczka Paulinne i kierowca
Wodopój


Rodzinka guźców


















































Stado zebr na obrzeżach parku

My za to byliśmy uzbrojeni w aparaty fotograficzne, gotowi na bezkrwawe łowy. Mijając trawy i knieje wytężaliśmy wzrok wypatrując w skupieniu czwórki z tzw, Wielkiej Piątki Afryki (lew, słoń, bawół, nosorożec, lampart). W tym akurat parku narodowym do kompletu brakuje tylko słoni, które spotkać można choćby w Parku Narodowym Masaai Mara lub Serengeti.

Bawoły afrykańskie
Nasze auto



























Cieszyłam się jak dziecko, gdy na horyzoncie pojawiły się pierwsze antylopy, tuż za nimi stada bawołów i ślicznych zebr z zebrzątkami, Udało mi się zobaczyć też guźce i dwa leniwe krokodyle, które przycupnęły na brzegu wodopoju, tuż przy cielsku upolowanej wcześniej zebry. Nawet nieśmiały hipopotam wychylił na chwilę uszy z sadzawki, a dwa nosorożce starały się pozostać niezauważone wśród stada bawołów. 

Porzucona zdobycz
A tu sprawca zbrodni z poprzedniego obrazka

Antylopa Impala

O ile my wykazaliśmy się dużą dozą cierpliwości dla kierowcy, to nie można tego niestety powiedzieć o dzikich kotach, które skryły się w buszu przed promieniami południowego słońca. Paulinne dwoiła się i troiła, żeby pokazać nam choćby jednego lwa lub geparda, ale jak wiadomo koty - duże i małe, mają w swojej naturze to, że chodzą swoimi własnymi ścieżkami. Tylko raz wśród sawanny mignęło mi centkowane futro - jak się okazało był to serwal, mniejszy kuzyn wielkich afrykańskich kotów.

Zagadka dla spostrzegawczych
Zebry zaprotestowały

Ta żyrafa leży w trawie




















































Po drodze zatrzymaliśmy się przy Ivory Burning Site Monument - wielkim stosie niemal całkowicie spopielonej kości słoniowej . To tu w 1989 roku ówczesny prezydent Kenii podpałił 60 ton skonfiskowanej kości słoniowej i rogów nosorożców wypowiadając wojnę kłusownikom. 25 lat później wojna ta jest wciąż daleka od wygranej, czego świadectwem może być to, że zaledwie 2 dni temu, obecny prezydent Kenii - Uhuru Kenyatta podpalił widoczny na zdjęciach stos 15 ton kości słoniowej, dla której zabito ponad 1,500 słoni.

Urodzajna dolina
Ivory Burning Site. Po lewej pomnik z 1989 a po prawej nowy stos zapalony 2 dni temu




















































Pomimo początkowych trudności safari było fantastyczne i pozwoliło mi na jeden dzień przenieść się w świat filmów dokumentalnych National Geographic, które nałogowo oglądałam w dzieciństwie. Wytrzęsiona jazdą po bezdrożach i zmęczona palącym słońcem oraz wysilaniem wzroku, porządnie zgłodniałam. Myślę, że zjadłabym i antylopę z kopytami, jakby się jakaś akurat nawinęła. Postawiłam jednak ostatecznie na łatwiejszą zdobycz, ale przynajmniej postanowiłam spróbować jakiś kenijskich specjałów. Chyba ten dzień wśród drapieżników i ich ofiar sprawił, że nabrałam ochoty na mięsną ucztę. Popiłam tonikiem w ramach profilaktyki anty-malarycznej, po tym, jak poprzedniego wieczora pokąsały mnie komary. Jako dodatki do dania głównego - klasyk - ugali i kachumbari. Kachumbari to po prostu sałatka z drobno pokrojonych pomidorów, cebulki i papryczki chilli. Ugali - papka z mąki kukurydzianej o różnych stanach skupienia, jest dla Kenijczyków tym, czym dla Włochów makaron. Z tą różnicą, że dla wielu mieszkańców stanowi nie tyle podstawę diety, co jedyne spożywane podczas dnia pożywienie. 

Na horyzoncie odległe o niecałe 10km Nairobi
Różne kawałki z rusztu z ugali i kachumbari. Do tego tonik - przyda się trochę chininy

To tyle z moich najświeższych afrykańskich impresji, na zakończenie fragment z "Pożegnania z Afryką" Karen Blixen i jeden z najpiękniejszych filmowych motywów muzycznych wszechczasów:

"Gdy człowiek raz uchwyci rytm Afryki, stwierdza potem, że powtarza się on w całej muzyce kontynentu. To, czego się nauczyłam od zwierząt , przydało mi się także wtedy, gdy miałam do czynienia z miejscowymi ludźmi... Po zetknięciu się z rodowitymi mieszkańcami Afryki dostosowałam rytm swojego codziennego życia do taktu afrykańskiej orkiestry"



1 komentarz:

  1. A mnie przypomniały się słowa Ernesta Hemingwaya ,,W Afryce to, co prawdziwe o świcie, w południe jest tylko zmyśleniem i budzi większy respekt, niż urocze, zarośnięte szuwarami jezioro, błyszczące na skraju spalonej słońcem równiny. Chociaż przemierzyłeś tę równinę rankiem i masz pewność, że jezioro nie istnieje , to przecież teraz właśnie tam jest, absolutnie realne i piękne "
    Pozdrawiam
    Kris

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...