czwartek, 12 marca 2015

Negombo. Tuk-tuki, cynamon i kokosy


„Słoń­ce roz­ża­rzo­ne ośle­pia; wszę­dzie uno­szą się sta­da kru­ków za­pa­mię­ta­le kra­czą­cych. Nie tępią ich tu z po­wo­du ich dzia­łal­no­ści pu­blicz­nej, ja­ko zbie­ra­czy od­pad­ków i śmie­ci.

(…) Wra­że­nie wprost strasz­ne. Ten nadmiar ży­cia, roz­wy­drze­nie form i ko­lo­rów dzia­ła przy­gnę­bia­ją­co. Jest w tym ja­kiś dzi­ki bez­sens, zby­tek i roz­rzut­ność, nie­po­ko­ją­ca si­ła i na­mięt­ność gra­ni­czą­ca z sza­łem.

Do­zna­je się po­czu­cia wła­snej sła­bo­ści i jak­by nie­do­łę­stwa w ja­kiś dziw­nie nie­przy­jem­ny spo­sób. Po­tę­gu­je to wra­że­nie obez­wład­nia­ją­cy upał i wil­got­na dusz­ność: po­wie­trze mo­kre i roz­pa­lo­ne szczy­pie w nos przy od­dy­cha­niu, jak pa­ra w łaź­ni rzym­skiej.


(…) Ogól­ne wra­że­nie ja­sne­go tro­pi­kal­ne­go dnia jest po­nu­re i groź­ne. Zda­je się, że to ja­kiś mę­czą­cy, go­rącz­ko­wa­ty kosz­mar, w któ­rym wszyst­ko sta­je się ol­brzy­mie, pięk­ne w swej po­twor­no­ści i zło­wro­gie i przy­tła­cza nie­szczę­sne­go, cho­re­go czło­wie­ka.”*


Takimi słowami opisał Witkacy swoje pierwsze zderzenie z tropikalną rzeczywistością podczas podróży na Cejlon. Targające nim emocje wywołane kontaktem z wybujałą, egzotyczną naturą i innymi rasami ludzkimi opisał w reportażu "Z podróży do Tropików" dla "Echa Tatrzańskiego" oraz w listach do rodziców. Jeden z nich podsumowuje słowami "Wszystko to się we mnie nie mieści psychicznie", co chyba najwymowniej oddaje desperację Witkacego, zmęczenie nadmiarem bodźców i wrażeń wywołanych  znalezieniem się na tak obcym, niezbadanym gruncie.



Po powrocie ze Sri Lanki, która nosiła nazwę Cejlon do 1972 roku z ciekawości sięgnęłam po reportaż Witkacego. Nie mogłam się nadziwić, jak pod wieloma względami nie stracił on na aktualności i spore fragmenty równie dobrze opisywać mogły by dzisiejsze realia. Podobnie ma się sprawa, jeśli chodzi o subiektywne odczucie oszołomienia ekspansywną, egzotyczną rzeczywistością. Wydawałoby się, że żyjąc w globalnej wiosce, mając kraje tropikalne niemal w zasięgu ręki, nie powinny one wywoływać tak silnego wrażenia. A jednak za każdym razem to pierwsze uderzenie gorącego powietrza wychodząc z lotniska, widok rozbuchanej, soczystej natury, skwar południowego słońca i intensywność monsunowych ulew, sprawiają, że czuję dreszczyk emocji wywołany obcowaniem z żywiołami we wciąż nie pojętej dla mnie formie, tak stłumionymi w klimatach umiarkowanych.

Podobnie jak Witkacy, pierwsze co zwróciło moją uwagę to rozżarzone słońce sprawiające, że nie sposób nie mrużyć oczu. Oraz stada kruków nadające tej rajskiej przyrodzie jakąś złowrogą otoczkę, rodem z filmu Hitchcocka.

Początkowo planowałam wybrać się do Kolombo - największego miasta na wyspie. Przekonana byłam, że jest to stolica Sri Lanki, jak się okazuje jednak funkcję tę pełni niewielkie miasto nieopodal Kolombo, którego nazwa grozi połamaniem języka. Nie będę więc nawet próbować, pozwólcie, że skopiuję z WikipediiSri Dźajawardanapura Kotte. 

Ostatecznie wybrałam się jednak do Negombo położonego nieopodal lotniska. Dostałam wcześniej dane teleadresowe do godnego zaufania kierowcy, który podobno z chęcią obwozi przyjezdnych po okolicy. Zadzwoniłam, a po 10 minutach czerwony tuk-tuk (po polsku to się nazywa chyba motoriksza) stał i turkotał przed hotelową bramą, witaj przygodo!


Nasz czerwoniasty tuk-tuk

Bez żadnego konkretnego planu działania postanowiłam zdać się całkowicie na naszego kierowcę, któremu na imię było Janaka. Ten ruszył slalomem przed siebie, a mknąc mijaliśmy kolejne tuk-tuki, obwieszone ciężkimi kokosami palmy i idących poboczami mieszkańców pobliskich wiosek, kryjących się przed agresywnymi promieniami słońca w cieniu barwnych parasoli. Na poboczu kwitł też handel, w słońcu lśniły dojrzałe, tropikalne owoce, tu i tam mijaliśmy stragany zoologiczne, ze złotymi rybkami pływającymi w kółko wewnątrz wypełnionych wodą plastikowych torebek zawieszonych na specjalnych stojakach, lub po prostu na gałęziach drzew.


Łodzie rybackie
Jeden z licznych kanałów łączących lagunę z otwartym morzem

























Wszędzie mijaliśmy też tradycyjne łodzie, i sieci rybackie, tu i tam suszyły się na chodnikach małe rybki. Nie da się ukryć, że rybołówstwo jest w okolicy dominującym źródłem utrzymania.

Na początek Janaka zapytał, czy mamy ochotę przystanąć na kokosa. Jasne, czemu nie! Jak się okazało, zatrzymaliśmy się w lokalnej spelunie, gdzie nalano nam do salaterek sfermentowaną, wysokoprocentową wodę kokosową. Zanurzyłam koniec języka, i szybko się okazało, że trunek ten jest całkowicie niepijalny. Mimo najszczerszych chęci, w obawie o rozstrój żołądka w porę wycofałam się z konsumpcji, co wzbudziło sporą sensację wśród bywalców i ogólną salwę śmiechu.


Wesołe towarzystwo w przydrożnej spelunie
Niech was oczy nie mylą, to nie są butelki ze Spritem...

Następnie pojechaliśmy do bogato zdobionej świątyni buddyjskiej. Do jej wnętrza wchodziło się przez paszczę jakiegoś stwora, a nad całym kompleksem dominował wielki posąg Buddy. Jego postać pojawiała się też na licznych rzeźbach, czy na znanym mi już z innych świątyń posągu leżącego Buddy o spokojnym, błogim wyrazie twarzy. Na ścianach wymalowane postacie, rośliny i zwierzęta przepoczwarzające się w plastyczne płaskorzeźby, jakieś historie nieznanej mi treści o podróżach astralnych przez kolejne wcielenia.


Sri Lanka to religijny tygiel. Tu akurat buddyjska świątynia


Jak widać, bramy świątyń dla każdego stoją otworem

Następnym przystankiem okazała się mała, ukryta zatoczka, gdzie mieszkał kumpel Janaki. Ten, zaczął zaraz wyprawiać jakieś cuda i dziwy wyławiając z wody coraz to dziwniejsze morskie stwory. Po tej lekcji biologii morskiej, Janaka o dziwo zawiózł nas wprost do swojego domu. Tam czekała na nas córka, która właśnie wróciła ze szkoły. Miała 14 lat, włosy zaplecione w długie, czarne warkocze i nieśmiało wyglądała z sąsiedniego pokoju. 


Zaciszna zatoczka
Przyspieszony kurs biologii morskiej

Jeśli chodzi o sam dom, trudno o skromniejsze wnętrze - na podłodze klepisko, obskrobane, zmurszałe ściany. Ogólnie całe domostwo sprawiało wrażenie istnej prowizorki, jak chyba wszystko, na Sri Lance. W salonie, oczywiście nie licząc telewizora, znajdował się dosłownie 1 mebel - wyleniała kanapa pokryta bordową, aksamitną tapicerką, na której zostałyśmy honorowo usadzone. Janaka i jego córka zrobili sobie z nami zdjęcia chyba we wszystkich możliwych konfiguracjach - do rodzinnego albumu, po czym ruszyliśmy dalej.

Czas na spróbowanie jakiś lokalnych smakołyków. Kuchnia lankijska jest pyszna, a jej podstawą są produkty takie jak: ryż, ryby i owoce morza, mleko kokosowe i oczywiście przyprawy. Mowa tu głównie o cynamonie, pieprzu, wanilii, kardamonie, gałce muszkatołowej, goździkach, które swego czasu cenniejsze były niż złoto i wzbudzając pożądanie zwabiły na Cejlon kolejne, następujące po sobie imperia kolonialne.

Kuchnia Sri Lanki do dziś nie stroni od przypraw, a zwłaszcza od ognistych papryczek chilli. Dominują zwłaszcza rewelacyjne curry na bazie mleka kokosowego - palce lizać! Owoce morza są świeże, zazwyczaj wyłowione zostały nieopodal miejsca, w którym trafiają na patelnię.

Smaki Sri Lanki

Żar wywołany naszymi pikantnymi daniami nieco łagodził dochodzący od oceanu szum fal. Po posiłku przeszliśmy się jeszcze po pięknej plaży w Negombo. Woda była zbyt kusząca aby do niej nie wskoczyć. Prądy morskie są tam jednak tak silne, że oddalenie się dalej, niż na kilka metrów od brzegu może skończyć się tragicznie, o czym zresztą informują tablice na każdym kroku. Zachód słońca zwabił wielu spacerowiczów, którzy stali na brzegu przyglądając się wylewającym się na brzeg falom. Na wietrze powiewały białe żagle tradycyjnych, asymetrycznych łodzi rybackich zwyanych "oruwa" i szumiały liście palm kokosowych. Na tle nieba majaczyły czarne sylwetki hałaśliwych kruków.

Plaża w Negombo
Po szkole

Sri Lanka w sanskrycie oznacza "olśniewający kraj". Stojąc o zachodzie słońca na plaży w Negombo, nie mogłam wyobrazić sobie trafniejszej nazwy.



* do pełnego reportażu odsyłam na bloga podrozniccy.com: Z podróży do Tropików - reportaż Stanisława Ignacego Witkiewicza

2 komentarze:

  1. Wspaniale miejsca, może trochę z kiczem, ale jednak dla nas tak zupełnie odmienne, że pociągające.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziałabym, że to taki lokalny koloryt. W tropikalnym klimacie to wszystko składa się na jedną, barwną i zadziwiająco spójną całość. Też pozdrawiam, dzięki za odwiedziny!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...