poniedziałek, 9 listopada 2015

W krainie kryminałów. Oslo


Ta podróż była dla mnie przekroczeniem kolejnej geograficznej granicy. Podchodząc do lądowania zerkałam przez okienko w samolocie na sięgające po horyzont iglaste lasy i zdałam sobie sprawę z tego, że nigdy jeszcze nie zawędrowałam tak daleko na północ. Stukając obcasami po drewnianym parkiecie lotniska z niecierpliwością wyczekiwałam konfrontacji ze światem zewnętrznym owianym jesienną aurą, pierwszego zimnego podmuchu powietrza.


Spacer po dachu Opery


Podróż z lotniska do miasta była dosyć długa, a niewątpliwie bardzo monotonna. Wisiało nad nami pochmurne, ołowiane niebo, a my mknęliśmy mijając szarozielone lasy, zwinięte bele słomy na polach i gdzieniegdzie charakterystyczne domki o barwie tradycyjnej czerwieni faluńskiej. Pokrywa się nią elewacje drewnianych domów w całej Skandynawii, częściowo dla względów estetycznych, ale też ze względu na jej właściwości konserwujące.

Klocki
Oslo. Tu byłam!


Spacer po Oslo rozpoczęłam od gmachu Opery, która jak się okazało, znajdowała się nieopodal mojego hotelu. To chyba najbardziej rozpoznawalny budek w stoicy Norwegii, który zdaje się wynurzać z pobliskiego fiordu. Jego śnieżnobiały kolor i ostre, łamiące się formy, sprawiają, że przywodzi na myśl dryfującą po wodzie krę. Na dodatek można pospacerować po jego rozległym dachu, z którego rozpościera się widok na miasto i na zatokę. Można też wejść do środka, architektura wnętrza jest równie ciekawa, co bryła budynku. Przestrzeń w środku jest jasna i przejrzysta, dzięki zestawieniu szkła i drewna o ciepłej barwie. Klasyczny styl skandynawski.

Drewno i szkło


Następnie skierowałam się w stronę Karl Johans Gate, głównej ulicy miasta. Sama ulica w sumie bez szału – te same sieciówki, co i wszędzie. Gdyby nie było tak zimno, to można by było pospacerować. Wsiadłam do tramwaju i pojechałam w stronę nieco odległego od centrum Parku Vigelanda, który koniecznie chciałam zobaczyć podczas tego krótkiego pobytu w Oslo.


Dzika egzotyka w samym sercu Oslo
Przejażdżka tramwajem

Znajduje się w nim 212 rzeźb wykonanych z kamienia i brązu przez Gustava Vigelanda i jego ekipę. Park powstawał w latach 1907 – 1943, a góruje nad nim utworzony ze 121 postaci obelisk zawierający autoportret Vigelanda - Monolitten. Rzeźby są delikatnie mówiąc… dziwne. Nagie ludzkie sylwetki wyrażają całe spektrum różnych uczuć, przy czym sprawiają wrażenie lekko mówiąc, rozchwianych emocjonalnie. Te postacie o dziwnych, obłych formach często są dalekie od ideału - grube lub chude, ciała dzieci kontrastują ze skurczonymi ciałami starców. Ich twarze są pełne emocji, ale raczej tych, które na co dzień staramy się ukrywać pod różnymi maskami, zdają się wyrażać różne fobie drzemiące w naszych umysłach.



Każda figura opowiada swoją historię, a spacer wśród nich może skłonić nas do czysto amatorskich prób psychoanalizy. Obrazu całości dopełniała wszechobecna jesień - hulające po alejkach złote liście, kaczki w stawie i przedwcześnie zapadający zmrok, który skłonił mnie do złapania powrotnego tramwaju.



Monolitten. Tylko gdzie ten autoportret Vigelanda?

Nie da się ukryć, że pogoda norweska nie sprzyja korzystnym wykresom biorytmu, ale przecież trzeba jakoś żyć. Być może właśnie dlatego Skandynawia kawą stoi. Kawa z ekspresu, aeropressu, filtrowana, mała czarna do wyboru do koloru! A do kawy warto skusić się na cynamonową bułeczkę kanelboller i wraca (na jakiś czas) radość życia.

Dzień dobiegł końca nadspodziewanie szybko, a chłód zaczął mi coraz bardziej doskwierać, wróciłam więc do hotelu, przymknęłam oczy i odpłynęłam do krainy marzeń sennych. Chyba śniło mi się, jak lądowałam telemarkiem wśród rozentuzjazmowanego tłumu, bijąc rekord skoczni. Czyżby miał na to wpływ fakt, że okno mojego pokoju wychodziło wprost na odległą skocznię narciarską Holmenkollen, której podświetlona sylwetka majaczyła na szczycie wzgórza?

Śniadanie mistrzów. W Norwegii oczywiście nie mogło zabraknąć łososia, który na zdjęciu nieśmiało skrył się pod makrelą. Na pierwszym planie słodki norweski ser Brunost, który przypomina w smaku coś pomiędzy goudą a toffi, chyba jednak to nie do końca moje smaki...
Złota jesień w norweskim wydaniu

Być może przez aurę, która panowała tego dnia, a może taki po prostu skandynawski urok, ale Olso wydało mi się miastem surowym i na swój sposób mrocznym. Szczerze mówiąc co krok nasuwało mi na myśl skojarzenie z norweskimi kryminałami  i chyba zaczynam rozumieć, czemu ten gatunek literacki jest tak chętnie uprawiany w tej części świata. Niewątpliwie ceny w stolicy Norwegii mogą wzbudzić grozę i zjeżyć włos na karku.

Miłość wielorybników

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...