piątek, 15 kwietnia 2016

Konne safari w Zimbabwe


Konne safari to moim zdaniem najlepszy sposób na poznawanie dzikiej przyrody. Warkot silnika nie płyszy zwierząt, można zbliżyć się do nich niemal na odległość wyciągnięcia ręki. Wokół cisza i spokój, ukojenie od zgiełku pobliskiej stolicy Zimbabwe - Harare.



Trochę inna perspektywa...


Safari  zaaranżowaliśmy  poprzedniego wieczoru wraz z trójką członków załogi. Rano punktualnie zjawiliśmy się w umówionym miejscu, kierowca już na nas czekał. Zainkasował od każdego z nas po 30$, co wydaje mi się uczciwą ceną za taką dozę atrakcji.


Nasz wesoły kierowca
I wspaniały wehikuł

Zapakowaliśmy się do fantastycznego safari – jeepa. Jazda tym pojazdem po ulicach Harare była już dla nas sama w sobie atrakcją. Szczerze mówiąc byłam pozytywnie zaskoczona widokiem mijanych przedmieść stolicy Zimbabwe. Przypominając sobie większość afrykańskich metropolii, wjazd do miast stanowiło zazwyczaj morze niekończących się slumsów z blachy falistej, Tutaj jednak domki wyglądały stosunkowo porządnie. Były skromne, od frontu zdobiły je zadbane ogródki, a nie piętrzące się stosy śmieci.

Jazda nie była długa,  zajęła nam ok. 25 minut, po czym dotarliśmy do lasów Mukuvisi. Na początek przeszliśmy się po centrum edukacyjnym. Tam też mieliśmy okazję zerknąć na wygrzewające się w słońcu krokodyle leżące na brzegu sadzawki. Dalej znajdował się taras widokowy, na którym spotkaliśmy przedszkolną wycieczkę. Pomyślałam o moich przedszkolnych spacerach do Ogrodu Saskiego w Lublinie, wypadają dosyć blado!



Ku przestrodze!
Zawieramy nowe znajomości

Następnie dotarliśmy do stajni, gdzie czekał już na nas nas przewodnik o imieniu Simba – co znaczy lew.  Dla każdego z nas wybrał konia, kierując się tajemniczymi, nikomu nieznanymi kryteriami. Wdrapaliśmy się na grzbiety, po czym ruszyliśmy przed siebie. Przedzieraliśmy się przez wysokie trawy, płaską sawannę i cieniste zagajniki. Sawanna była o zaskakująco zielona – znajdowaliśmy się akurat w szczycie pory deszczowej.


Na początek zabrano nas do stajni

Byłam zachwycona, gdy zobaczyliśmy pierwsze stada zebr, do których udało nam się zbliżyć niemal na wyciągnięcie dłoni. Minęliśmy też rodzinę trzech żyraf zajadających liście akacji i gazele impala. W buszu napotkaliśmy wielkie antylopy gnu. Niestety nie mogliśmy liczyć na dzikie koty, które mogłyby uznać nasze konie razem z ich jeźdźcami za łakomy kąsek.


Stadko antylop
Rodzina żyraf


Po pewnym czasie niebo zaczęło się chmurzyć. W momencie, gdy pozostawiliśmy konie w stajni i wsiedliśmy do naszego jeepa, aby wrócić do hotelu, z nieba runęła ściana deszczu. Gdy wróciłam do hotelowego pokoju czułam się zmęczona, ale i pełna wrażeń. Bliskie spotkania trzeciego stopnia z afrykańską przyrodą zawsze przyprawiają mnie o szybsze bicie serca i sprawiają, że czuję się jakbym wskoczyła do telewizora i wylądowała na kanale National Geographic. 

Koktajl różnych kopytnych

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...