Myśląc o najdroższych miastach na świecie na myśl przychodzą
miejsca takie jak Londyn, Moskwa, Dubaj. Tymczasem zdziwić może fakt, że w
ścisłej czołówce znajduje się Luanda, stolica Angoli. Jak to w wielu krajach
Afryki, bogactwa naturalne i tu okazują się raczej przekleństwem, niż darem.
Mimo, że kraj ten wręcz zalany jest pochodzącymi ze sprzedaży ropy naftowej
petrodolarami, to, co uderza w oczy już od momentu opuszczenia lotniska to wszechobecna
skrajna bieda. W samej Angoli produkuje się bardzo niewiele, i większość
produktów dostępnych w sklepach pochodzi z importu, a ich cena jest ekstremalnie
wywindowana. Na półkach dominują produkty portugalskie. Jak widać więzy z byłym
kolonizatorem wciąż są silne, a chyba najważniejszą spuścizną po Portugalczykach
jest w Angoli język portugalski funkcjonujący jako język urzędowy. Jego
podstawowa znajomość okazała się bardzo przydatna, bo z angielskim czasem bywa
krucho.
Widok na wyrastające w centrum Luandy wieżowce |
W Luandzie sektor turystyczny praktycznie nie istnieje. Podczas
pierwszego pobytu mój hotel znajdował się w dzielnicy Talatona. Był to świetny
punkt wypadowy do wycieczki na wyspę Mussulo, która ze swoimi plażami i palmami
kokosowymi jest ponoć miłym wytchnieniem od zgiełku miasta. Niestety nie dane
było mi się o tym przekonać, bo moje plany zostały pokrzyżowane przez
tropikalną ulewę. Z braku laku pojechałam do centrum handlowego Belas,
spróbowałam lokalnych smaków i kupiłam pyszne portugalskie ciastka pasteis de nata.
Degustacja lokalnych smaków w centrum handlowym Belas |
Za drugim razem okazało się, że dostaliśmy zakwaterowanie w
hotelu znajdującym się w centrum miasta. Ucieszyłam się, w przeciwieństwie do
poprzedniej lokalizacji, tu przynajmniej znajdowały się wokół ulice i chodniki,
po których można się przespacerować. Jedynym problemem jest to, że tak naprawdę
nie ma za bardzo dokąd spacerować. Jedynym sensownym celem była znajdująca się
nieopodal nadmorska promenada. Dołączyły do mnie dwie koleżanki też ciekawe
tego, jak wygląda świat za murami naszego hotelu skrywającego luksusy szczelnie
odgrodzone od tak odmiennego świata wokół jego murów. Zerknęłam z ciekawości na
hotelowy cennik w najdroższym mieście świata i odetchnęłam z ulgą na myśl, że
to nie ja muszę zapłacić za mój pokój ponad 400$ za noc.
Roztaczające się z okien 5* hotelu widoki na slumsy |
Na widok spacerujących po promenadzie rodzin, biegaczy i kajakarzy,
poczułyśmy się z koleżankami nieco bardziej swobodnie, choć muszę przyznać, że
nasza obecność zdecydowanie przykuwała uwagę przechodniów. Słońce zaszło
niespodziewanie szybko, postanowiłyśmy więc wrócić w nasze okolice i udać się na kolację.
Nasz wybór padł na małą jadłodajnię naprzeciwko hotelu, która cieszyła się
niezłymi recenzjami w Internecie – Tendinha. Jak się okazało zasłużonymi. Może
nie była to kulinarna ekstaza, ale jak na Luandę całkiem niezłe – czyste - jedzenie
i to za cenę nie mrożącą krwi w żyłach.
Kajakarze |
Nadmorska promenada okazała się całkiem przyjemnym miejscem na wieczorny spacer |
Wizyta w Angoli była ciekawym doświadczeniem, muszę
przyznać, że niewiele miejsc wywarło na mnie wrażenie bycia aż tak
niedostępnymi i odizolowanymi od reszty świata. Brak infrastruktury,
prowizorka, wszechobecne śmieci i ciężkie, wilgotne powietrze mogą wywołać
zmieszanie i uczucie lekkiej frustracji nawet po 1 dniu. Zupełnie inne odczucia
jednak wywołał we mnie sam lot, który za sprawą pasażerów był zaskakująco
przyjemny. Serwis był sprawny i szybki, a czas pomiędzy upłynął mi na ciekawych
rozmowach z angolańskim studentem, który był na wymianie na AGH w Krakowie i
jak się okazało świetnie mówił po polsku. Opowiadał z entuzjazmem o kraju nad
Wisłą i o pochodzącym z Angoli tańcu – Kizomba, który jak twierdził jest
esencją angolańskiej romantycznej duszy;).
Migawki z podróży na lotnisko |
Nie powiem, żebym miała szybko zatęsknić za Luandą, ale mam
nadzieję, że prędzej czy później znów tam zawitam, no i że uda mi się tym razem
schować w cieniu palm na wyspie Mussulo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz