Bangkok to jedno z tych miejsc, do których mogę wracać bez końca.
Poza egzotycznym klimatem, uśmiechniętymi ludźmi i szalonym życiem nocnym, tajskie
jedzenie sprawia, że zawsze latam tam z przyjemnością. Tym razem postanowiłam
nieco bardziej zgłębić jego tajniki i wybrałam się do szkoły tajskiego
gotowania.
Kolorowy świat tajskiego gotowania |
Z samego rana pojawiłam się w umówionym miejscu. Zostaliśmy
podzieleni na kilkuosobowe grupy. Ja znalazłam się w jednej drużynie z dwiema
Koreankami, parą z Chin, mamą z synem z Tajwanu i Japonką. Naszą instruktorką
była Tajka – Kung, która na początek zaprowadziła nas na lokalny targ. Tam posłuchaliśmy
małego wprowadzenia na temat najważniejszych produktów stosowanych w tajskiej
kuchni i nabyliśmy wszystko to, co potrzebne nam było do późniejszego
gotowania.
Krótka wizyta na lokalnym targu |
Produkty do dalszego gotowania |
Następnie udaliśmy się do szkoły, która znajdowała się w
pobliskich, zacienionych alejkach. Włożyliśmy fartuchy, zakasaliśmy rękawy i
byliśmy gotowi do działania. Pierwszym daniem, jakie mieliśmy przygotować była
zupa z krewetkami Tom Yum Kung. Zaczęliśmy od wstępnego przygotowywania
składników, po czym każdy dostał swoje stanowisko z palnikiem i wokiem. Wystarczyło
włączyć maksymalny płomień, kilka razy zamieszać i po kilku minut pierwsza
potrawa była gotowa. Bardzo szybko przekonałam się, że tajska kuchnia jest nie
tylko przepyszna, ale i łatwa i szybka w przygotowywaniu. Jedynym wyzwaniem
jest tak naprawdę zdobycie oryginalnych składników, których smaku często nie da
się zastąpić substytutami. Mam tu na myśli takie produkty jak liście kafiru,
tajska bazylia o intensywnej, pieprzowej nucie, czy piekielnie ostre papryczki „bird’s
eye”.
Dumni z pierwszej, niemal samodzielnie przygotowanej
potrawy, artystycznie ją przybraliśmy i zjedliśmy ze smakiem.
Gotowanie czas zacząć |
Z moją azjatycką drużyną przy palnikach |
Moje pierwsze dzieło - Tom Yum Kung (100 000 w skali Scoville'a) |
Następną pozycją w menu miało być sztandarowe danie kuchni
tajskiej – pad thai. Podobnie jak w przypadku zupy, jego przygotowanie okazało
się szybkie, łatwe i przyjemne.
Klasyk, czyli Pad Thai - smakuje o niebo lepiej niż wygląda, przysięgam! |
Następnie nadszedł czas na tajskie rolki – surowe warzywa
zawijane z tofu i kurczakiem w papier ryżowy. Charakteru tej lekkiej przekąsce
nadawał słodko-kwaśny sos, który przygotowaliśmy na bazie pasty ze świeżego tamaryndowca.
Gotowi do rolowania |
Tajskie rolki z sosem słodko-kwaśnym |
Nieco bardziej czaso- i pracochłonne okazało się zielone
curry. Przygotowanie w moździerzu pasty stanowiącej bazę tego dania wycisnęło z
nas siódme poty. Kung wyznała zresztą, że sami Tajowie rzadko się zabierają za
jej domową produkcję i zazwyczaj idą na skróty, kupując gotowce. Nie mam tu na myśli jednak sosu z saszetki, świeżo
przygotowane pasty są dostępne w różnych wariantach kolorystycznych na niemal każdym
straganie.
Gdy przebrnęliśmy przez ucieranie składników w moździerzu,
dalej było już z górki. Curry okazało się moim faworytem pośród przygotowanych
tego dnia dań.
Okupione potem i zakwasami zielone curry, było warto! |
Ostatnim punktem programu był obłędny deser Mango Sticky
Rice, który przygotowywaliśmy w międzyczasie pomiędzy poprzednimi daniami.
Najważniejsze jest odpowiednie ugotowanie ryżu tak, aby nabrał kleistej
konsystencji i aby jednocześnie dało się wyodrębnić poszczególne ziarenka. W
szkole przygotowaliśmy go w tradycyjny sposób, w bambusowym parowniku o
stożkowatym kształcie. Jego smak to była istna rozkosz, pięknie udekorowany
okazał się najlepszym zwieńczeniem kulinarnych dokonań tego dnia.
Kulinarna doskonałość - Mango sticky rice |
Cały kurs trwał około 3 godzin, i kosztował 900 batów, czyli
ok. 100 zł. Wydaje mi się, że to niewiele za taką przyjemność! Dodatkowo po
zakończeniu kursu otrzymaliśmy książeczki o tajskiej kuchni zawierające
przepisy na powyższe i wiele, wiele innych dań. Gorąco polecam, tylko nie
zapomnijcie zabrać ze sobą apetytu, bo głodni na pewno nie wyjdziecie.
Namiary:
Silom Thai Cooking School
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz